Bardzo podobało mi się w filmie - pomimo ukazania całej wzniosłej idei przekraczania własnych granic, chwytania życia garściami - zachowane elementy realizmu. Mam na myśli: samobójstwo głównego bohatera (gdy rodzice znaleźli go nieprzytomnego, byłem przekonany że za chwilę dokona się jakaś ckliwa scenka odratowania chłopaka i nawrócenia ojca), niedokończony wątek miłosny (dzięki temu można założyć, że uczeń - niestety nie pamiętam imienia, nie został parą z tą dziewczyną z którą byli w teatrze, a co najwyżej połączyło ich coś w rodzaju friendzone), no i do tego tylko lekki happy end. Wszak - nauczyciel stracił pracę, a na ławki weszło tylko kilku chłopców, reszta siedziała na swoim miejscu. A więc, można stwierdzić, że tylko do tej grupki trafił przekaz Keatinga.
Jeszcze ostatnie zdanie dyrektora, kiedy przychodzi do uczniów jako zastępca za Keatinga, pyta się uczniów które epoki przerobili, oni wymieniają romantyzm, pozytywizm itp, na co dyrektor pyta się,,a realizm''? To zdanie wg mnie neguje ide carpe diem, Keating miał z jednej strony destrukcyjny wpływ na studentów, ponieważ powtarzał im żeby robili to co kochają, czytali wiersze, w pewnym sensie żyli w świecie fantazji, 100% Carpe diem, a niestety życie takie nie jest, trzeba zachować równowagę, ponieważ jeśli się tego nie zrobił to świat,, pożre'' człowieka. Udowadnia to postać Neila, który wraz z przegiegiem filmu coraz bardziej odcina się od realizmu i staje się typowym romantykiem i kiedy brutalnie zderza się z szara żeczywistością nie może tego znieść i zabija się. Nie mówię że posiadanie marzeń i ich realizacja są złe, ale każdy skrajny pogląd może być szkodliwy, niestety świat to nie bajka.