Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy po obejrzeniu całości, to konkluzja, że jest to serial wyjątkowo nierówny. Są tu pomysły lepsze i gorsze, były odcinki, które oglądało się z przyjemnością, były też takie przy których zdechnąć można było z nudów. Wyraźnie widać, że twórcy chcieli stworzyć coś na kształt "Miasteczka Twin Peaks", problem w tym, że Twin Peaks jest jedno i tak już pozostanie, podobnie jak jeden tylko jest Lynch. Kolejna konstatacja: za dużo grzybów w jednym barszczu. Mnoży się tu wątki i postacie, łączy baśniowość z horrorem, serial familijny z elementami zdecydowanie skierowanymi do dorosłego odbiorcy. Duchy, złe moce, tajemnice z przeszłości, mordercy - wszystko to tutaj znajdziemy, ale niekoniecznie wszystko to do siebie pasuje. Niektóre odcinki sprawiają wrażenie kompletnie niepowiązanych z poprzednimi, nie zwracając kompletnie uwagi na wydarzenia, jakie się w nich rozegrały. Ta niekonsekwencja to grzech ciężki, chyba najcięższy w odniesieniu do "American Gothic". Niedobrze też, gdy sympatię widza budzi czarny charakter, podczas, gdy wszystkie pozytywne postaci wywołują mdłości. W szczególności ciężkie do przetrawienia były osoby opóźnionej w rozwoju (ale już nie w życiu pośmiertnym!) Merlyn i zakompleksionej oraz bezgranicznie głupiej reporterki Gail Emory. Jeśli miałbym być stuprocentowo szczery to serial zaczął mnie ciekawić dopiero gdzieś... w okolicach 10 odcinka, gdy wreszcie scenarzyści rzucili na bok rozterki osieroconego chłopca i sentymentalne bzdury, a zajęli się dostarczaniem rozrywki dla widza. Dobra passa trwała mniej więcej do odcinka 18, bo potem akcja znów zaczyna skręcać w kierunku trudnym do określenia. Duży plus za szeryfa Bucka i niektóre, co bardziej błyskotliwe koncepty, równie ogromny minus za brak odgórnej, ukształtowanej koncepcji na to, czym ten serial miał być i, jakby nie patrzeć, do kogo był skierowany.